U mnie zaczęło się przypadkowo. Będąc na urodzinach u teściowej rozmawialiśmy o marzeniach, opowiadaliśmy sobie, co nas fascynuje, i ja też opowiedziałem o swoim. Było nim granie na gitarze, oczywiście elektrycznej, gdyż od młodych lat jestem fanem metalu. Oczywiście jak większość miałem marzenie, które było osiągalne, ale oczywiście nic z tym nie robiłem, zawsze była wymówka typu brak instrumentu, brak czasu itd. Myślę, że tak naprawdę był to strach przed porażką, ale nieważne, marzenie sobie egzystowało i tyle. Po tym jak wyjawiłem swoje marzenie, teściowa powiedziała, że co prawda nie ma gitary ale śp. teść grał na akordeonie i ona ma i może mi dać, bo po co jej to skoro nie gra, ale chciałaby, żeby ktoś na nim grał, bo szkoda, żeby się kurzył, jest jednak jedno ale, nie ma do niego pasków, gdyż mole je zjadły i wyrzuciła, żeby się nie lęgły. Stwierdziłem, że ja i akordeon to w sumie jakaś tam forma oksymoronu, ale mogę go zreperować, wyczyścić itd., żeby było miło. Była to Stella 120b. Zabrałem to to do domu i zacząłem się rozglądać za częściami. Zbiegiem okoliczności zgadałem się ze swoim przyjacielem gitarzystą że mam, haha, akordeon to możemy pograć, na to on, że koniecznie, właśnie się zapisał na kółko muzyczne i koniecznie i bezwzględnie mam tam być. W tym samym czasie syn miał zajawkę na granie na pianinie. Ja mu mówię, że nie mam pasków, a on mi na to, że go to nie interesuje, mam zrobić na sobotę i przyjechać, koniec gadki. Jakaś tam łatanina z pasków od spodni i pojechałem. W sumie doszedłem do wniosku, że i syn może tam pochodzić, to zobaczy, popróbuje, jakoś spędzimy wspólnie czas, więc bardzo pasuje. Tam mi trochę pokazali, trochę pan z kółka, trochę koledzy, potem sam z Kulpowicza zacząłem basy ogarniać, aż w końcu poszukałem profesjonalnej nauczycielki i tak w sumie już 1,5 roku upłynęło, jak sobie gram. Akordeon na tyle mnie zafascynował, że na razie w ogóle nie myślę o innym instrumencie i coś czuję, że tak zostanie
w końcu mam 44 lata, więc nie mogę tak sobie skakać z kwiatka na kwiatek