Na studiach, gdy poznawaliśmy różne metody nauki solfeżu, m.in. tę, którą rozwinął Węgier Zoltan Kodaly, opierając się na metodzie angielskiej (posługującej się właśnie solmizacją względną), do której "dołożył" mnóstwo ludowej muzyki węgierskiej , za ...Chiny LD nie mogliśmy się pozbierać z tymi "so" i "do" ! śmiechu było dużo , ale rezultatu mało , co jeszcze raz potwierdziło tezę , że każda metoda może być dobra , jeśli ma stosownie do tego ustawione struktury nauczania i przygotowanych pedagogów. No i ta jest akurat dosyć elitarna - jeśli chodzi o dobór uczniów.
To jest tak samo , jak z metodami nauki emisji , gry na instrumencie, nauka języków i w ogóle zdobywania jakichkolwiek umiejętności : ta metoda jest dobra , która daje rezultaty! Ale da je tylko wtedy , kiedy jest dostosowana do możliwości i percepcji ucznia.
W USA w zasadzie dla każdego stanu istnieje inne prawodawstwo , w tym to " o szkolnictwie" , więc naprawdę trudno mówić o jednolitej , sprawdzonej "szkole".
A na konkursy - nie tylko Chopinowskie - przyjeżdżają całkiem silne ekipy!
.. i kto ich odpytuje z solfeżu...

U nas przyjęła się metoda absolutna prof. Stanisława Kazuro.
I - co dziwne - uczeni byliśmy w liceum muzycznym tą "przestarzałą" metodą , a na półfinale Ogólnopolskiego Konkursu Solfeżowego (finał się - nie wiadomo dlaczego - nie odbył ) , czterech ludzi z naszego liceum wykosiło pozostałe -nie pamiętam , na cztery okręgi , czy na dwa była podzielona Polska "półfinalistów" - no , przyjmijmy - ćwierć Polski".
Znając takie fakty , a także propagowane , acz niezupełnie sprawdzone metody i różne "szkoły" nauczania, jestem ostrożny w zajmowaniu stanowiska na temat skuteczności , czy nie , poszczególnych metod.
To tak tytułem powierzchownego uzupełnienia tego, co
Marcel powyżej zapodał.

Pozdrowieńka.