(przeszukałam lupkę, wyszukiwarkę pod różnymi hasłami, jeśli coś przeoczyłam to przepraszam usunę by nie zaśmiecać)
Jestem początkującą akordeonistką, wcześniej grałam tylko prawą ręką ze słuchu. Lewa służyła tylko do rozciągania miecha - i to nie koniecznie poprawnie. Palce latały po klawiaturze jak chciały i gdzie chciały. Zadowolona poszłam na pierwszą lekcję (bo przecież coś "umiem", "Tylko" basowania nie rozumiem hahaha). Z jednej strony radość, z drugiej paniczny stres.
Lekcja pierwsza- gama, wlazł kotem na płotek - jakoś poszło, trochę ćwiczeń w domu jest spoko,
druga lekcja też spoko
na trzecią już było gorzej bo czułam, że nie opanowałam tego jak trzeba, na czwartą szłam z pętlą na szyi. Tłumaczyłam sobie, że przecież to nie jest pierwsza rzecz której się uczę (m.in jazda samochodem- prawo jazdy zdane, szycie na maszynie, której nie cierpiałam i się bałam, a pokochałam:), jazda konna i wiele, wiele innych), ale to nie działało. Dopiero jak mi mama opowiadała jak uczył się mój śp. tata, a on cierpliwością nie grzeszył:)
Proszę opowiedzcie trochę jakie u was były początki - zarówno ci co mieli szczęście uczyć się w szkole, jak i sami oraz z instruktorem. Ile razy chcieliście rzucić to w diabły? co Was powstrzymało? Utwierdźcie mnie w nadziei, że nikt nie miał łatwo
Załamałam się przy raczej prostym utworze " gdybym miał gitarę" 2 tygodnie ćwiczeń prawie codziennie, i lekki przełom, szału nie ma, ale już jest "coś"
dziękuje