Siema Sagem55
Witaj!
W takim razie-porządnego pługa!
I konia! Witam pięknie
Również witam nowego pasjonata miechów.
Czy pasjonata, to się dopiero okaże
Jak znam te historie i sięgam pamięcią, to w rodzinie niemal wszyscy na czymś grali. Imieniny u wujostwa to było tak: akorderon, skrzypce, klarnet, ciotki w chórze... trąbka sie pojawiała, jeszcze kuzyn pasjami na grzebieniu. I to chyba stąd coś tak mam. Kidyś sporo na harmonijce bluesowej, na kawałkach Jasia "Kyksa" się uczyłem, trochę Ryśka Skibińskkiego. Więcej Jasia... to boł chop, kurde jak on pięknie grał. Za pierwszą wypłatę kupiłem NRDowskiego klasyka,"Muzima" się nazywa i jestem jej wierny do dzisiaj i szkoda tylko, że mi sie palce troche zaczynaja zacinać - SKS, taka ciężka choroba
Nie to co młodzi - moje dziecko już czwartą gitarę kupiło, normalny harem
. No ale teraz sa możliwości, nie to co kiedyś. Już nie pomnę z ilu to wypłat trza było wyskoczyć, żeby sobie czeską "Jolanę" kupić. Teraz jest inaczej, jest sprzęt, można pracować nad brzmieniem, nie trza wcale uczyć się grać
Tak, że pasjonatem miechów kiedyś byłem, fakt, tyle swoich osobistych, zawsze przy sobie, głośnice wystarczyło z kieszeni wyjąć i już było granie
Chociaż byłybym skłamał, gdybym sie nie przyznał do pewnego epizodu. Taka historyjka:
Ze 40 lat temu szczenięciem będąc byliśmy u rodziny na kresach na takim prawdziwym ukraińskim weselu ze składaniem bukietu ślubnego pod pomnikiem Lenina, i takie tam...
Kuzyn miał takiego zielonego Małysza i jak go wziałem w ręce tak zacząłem cos tam grać ku zdziwieniu wszytkich, więc od razu poszliśmy do sklepu i stałem sie posiadaczem takiegoż samego. Po powrocie do PRLu zostałem uczestnikiem kursu dla poczatkujących akordeonistów, ale tu od razu kubeł zimnej wody na łeb, bo sie okazało, że ten boh pomyłuj, "akordeon" to do brzdąkania na strychu sie nadaje co najwyżej a nie do nauki, a tym bardziej grania. Małysz poszedł do komisu a rodzice zajęli sie poszukiawaniami czegoś normalnego. Okazazało się, nie ma lekko, bo wcale nie ma w czym przebierać a nawet jak juz coś się trafi, to rupieć za walizkę forsy, a te lepsze to juz w ogóle szkoda gadać. No i tak to sie skończyło. Nawet nie żałowałem, bo jakos mnmie to wtedy nie brało, ryczace jak stado osłów blisko trzydziestu młodociamych akordeonistów mocno kłóciło się z moim poczuciem smaku
A, jeszcze sobie przypomniałem, na trąbce też kiedyś troche się uczyłem. Chyba najtrudniejszy instrument jaki miałem w rękach, no i przy miechach, tych osobistych
Trabka była pożyczona z orkiestry na krzywy ryj, potem orkiestre likwidowali, robili inwentaryzacje więc żona odsapnęła - straszny hałas z tego był. Jeszcze cos tam na flecie, tym prostym z dziurkami - też przy miechach
Więcej nie pamietam, jakieś tam pitolenie na czym popadło sie nie liczy.