14
« dnia: 16 lip 2022, 20:09 »
Mam jakieś pięć lat, jakaś domowa impreza, ktoś przyniósł harmonię (tak się mówiło). Gdy harmonia była nieużywana, ponaciskałem niektóre klawisze i basy, szczególnie basy. Jakież to były cudowne, tajemnicze, dźwięki. Ale jeszcze wtedy się nie zaczęło.
Mam jakieś 18 lat, mieszkam w internacie, lata osiemdziesiąte. Kolega gra na akordeonie "Czerwone korale" (zespołu Brathanki jeszcze wtedy nie było). Myli się przy tym okrutnie, nie trafia w klawisze, nie trafia w tempo. Ale dla mnie to było cudowne przeżycie. Jakoś tak nie wiadomo dlaczego, nie dawało mi spokoju. Od czasu do czasu przynosił ten akordeon i grał te "Korale" a ja za każdym razem nie mogłem się doczekać kiedy następnym razem będzie rzępolić. Dodatkowo, musiałem pozostać w konspiracji i pod żadnym pozorem nie dać po sobie poznać, że na to czekam, gdyż jako zdeklarowany metalowiec naraziłbym się na skompromitowanie. Udawałem tylko, że on tam sobie coś gra, ja go w ogóle nie słucham. Bo akordeon w tym czasie kojarzył mi się wyłącznie z duetem akordeonowo-saksofonowym grającym marsza na powitanie pary młodej, czyli szczytem obciachu. Jednak ten kujawiak "Czerwone korale" stały się dla mnie tym świętym grałem, do którego dążyłem i chciałem odnaleźć. Ale na razie tylko w podświadomości. Ale jeszcze wtedy się nie zaczęło. Kolega przestał grać i się skończyło.
Maj 2019. W parku Bródnowskim ma być jakiś piknik, będzie zespół Lelek, będzie Prusinowski z kompanią. Mówię żonie żebyśmy się przejechali. Zależało mi głównie na tym Lelku. Pojechaliśmy, Lelek zagrał, choć się spóźnił. A potem... Janusz Prusinowski zagrał "Serce".
Ja to "Serce", oczywiście znałem doskonale, słyszałem i widziałem na jutubie nie raz. Utwór nie jest nawet specjalnie akordeonowy. Ale jakżeż on pięknie zagrał na tym akordeonie (wtedy jeszcze nie wiedziałem, ze to harmonia polska trzyrzędowa), jak cudownie zaakompaniował do śpiewanej przez siebie piosenki. To był ten impuls. Wtedy właśnie się zaczęło. Panie Januszu, kocham Pana. Stałem jak urzeczony z wytrzeszczonymi gałami i paszczą i chłonąłem te dźwięki. W tym urzeczeniu dojechałem jakoś do domu mając w uszach tylko te dźwięki akordeonu (wtedy jeszcze nie wiedziałem...) z "Serca". Od tej chwili wszystkie wolne chwile spędzałem na jutubie i słuchałem gry na akordeonie. Byłem tak tym zafascynowany, że tak! Będę grać na akordeonie, nauczę się! Postanowiłem. Zrozumiałem wtedy, że ten akordeon dawał mi sygnały od dawna i często. Jakoś tak mnie pociągał, ale odrzucałem te myśli mając w wyobraźni obraz duetu akordeonowo-saksofonowego. O! gitara! to tak! Ale akordeon? Obciach. Ale jak tak sobie po tym bródnowskim wstrząsie przemyślałem, to przecież, w każdej piosence słyszanej w radiu na przestrzeni lat, jak był jakiś dźwięk akompaniującego akordeonu (trafiały się takie), to ja te dźwięki wyławiałem. Najlepszym przykładem była kapitalna solówka w "Szparkiej sekretarce" Rodowicz. Zwróciłem na nią w latach 80-tych uwagę i było to dla mnie wtedy dziwne że to zauważyłem. Ja, metalowiec.
Gdy tak słuchałem tych akordeonów na jutubie i gdy postanowiłem, że zostanę akordeonistą i gdy zacząłem przeglądać ogłoszenia sprzedaży, to zauważyła to w końcu żona... Ale o tym napiszę w dziale Jaki był twój pierwszy akordeon?